NAUCZYCIEL
Nic nie wskazywało na to, że jej brat okaże się lepszym nauczycielem niż ona. Zwłaszcza że nigdy nie planował pracy w szkole. I nigdy znaczy nigdy. Bo był jednym z tych, co to nauczyciele określają eufemistycznie: zdolny, ale leniwy. Powiedzmy sobie szczerze. Był leniwy do granic możliwości. Jak coś pisał, to ledwo tym długopisem dotykał papieru. Jak miał coś przygotować, to wynajdywał tak fantazyjne wymówki, że widziało się tego psa pożerającego zeszyt oczami wyobraźni albo tą umierającą na łóżku w domu babcię. Zanim otworzył na lekcji podręcznik, to albo mu kilka razy spadł, albo strony nie było. Jakoś potem zdawał, zaliczał. Chyba stąd to mówienie, że niby zdolny. W starszych klasach widać było, że na siłę chcą go już przepchnąć, żeby tę szkołę wreszcie skończył. Bo tutaj żadne wsparcie nie było skuteczne. Nawet to najbardziej pedagogiczne, dyplomatyczne, merytoryczne i politycznie poprawne.
Dlatego również młodsza siostra odetchnęła, kiedy jej słynny brat opuścił progi szkoły. Nie musiała już słuchać anegdotek o jego kolejnych wymysłach i wybrykach. Mogła być wzorową i przykładną uczennicą i wyjść z cienia jego temperamentnej osobowości.
Bo tak było zawsze. Ci, którzy poszturchiwali się w ostatniej ławce, rzucali gumką, robili samoloty z kart pracy, bezustannie wydawali z siebie odgłosy, ci wszyscy – skupiali na sobie całą uwagę. Tak zwani dobrzy, a nawet średni uczniowie, którzy słuchali, wiedzieli, co było zadane, odnajdywali w miarę sprawnie stronę w podręczniku i wystarczyła im jedna uwaga, by przestać szeptać, więc tymi zajmowano się w stopniu minimalnym, pomijano na radach pedagogicznych, odhaczano jako bezproblemowych.
Dlatego odetchnęła. Bo dyskusje rodzinne przestały kręcić się wokół niego. Bo przestała słyszeć jego porykiwania na korytarzu, narzekania i jęczenie, że to wszystko wina szkoły, systemu. Nigdy jego.
Po latach okazało się, że w szkole, w której ona podjęła pracę kilkanaście lat temu, pilnie szukają zastępstwa. On akurat desperacko szukał pracy i złapał się tego ogłoszenia jak tonący brzytwy. Nie miał odpowiedniego wykształcenia, ale dyrektor wykorzystał jakiś zapis o zatrudnieniu specjalisty do przeprowadzenia warsztatów. A że jej brat pracował i w muzeum, i w biurze podróży, więc jakoś sobie te lekcje geografii ogarnął. Potem zrobił studia podyplomowe z przygotowania do pracy w szkole i został. Jego ryk znowu rozbrzmiewał na korytarzu. I znowu lądował na dywaniku u dyrektora. Tylko teraz zbierał tam pochwały i propozycje udziału w szkolnych imprezach. Odnalazł się w uczniowskim rozgardiaszu od pierwszego dnia. Od pierwszej chwili balansował rozstawianie po kątach z rzucaniem dowcipów. Robił groźne miny, niezapowiedziane kartkówki, straszył trudnymi sprawdzianami. Polował na palaczy w łazienkach.
Robił wszystko, co wg najnowszych opracowań, których ona naczytała się na pięcioletnich studiach pedagogicznych, należało do przeszłości. Teraz pedagodzy zalecali dialog, rozwój holistyczny, autonomię uczniowską. Nauczyciela stawiali w roli akompaniatora, coacha, trenera umiejętności miękkich, przewodnika… Używali różnych określeń skrojonych na miarę czasów. Każdy szanujący się badacz zaczynał swoje wywody od krytyki metody kar i nagród. Tymczasem jej brat na karach i nagrodach budował cały swój autorytet. Nie był tyranem. Cieszył się wręcz sympatią ze strony uczniów. Ci z ostatniej ławki nawet go na swój sposób poważali, a ci z pierwszych doceniali spokój, jaki zaprowadzał na lekcjach. Merytoryka schodziła na dalszy plan. Do treści i celów miał podejście tak samo pragmatyczne jak uczniowie. Zakuć, zdać, zapomnieć. Nie wchodził w filozoficzne dyskusje, nie dbał jakoś szczególnie o krzewienie wartości. Trzymał się prostej zasady: krótko i na temat. Tak wyjaśniał rodzaje gleb, roślinność w lasach amazońskich oraz najwyższe szczyty w Polsce i tak przywoływał do porządku ostatnie ławki.
Nie rozumiał, na czym polegały frustracje jego młodszej siostry, która przebąkiwała coś o wypaleniu zawodowym, o braku spójności teorii z praktyką, o hipokryzji, o konsekwencjach kształtowania młodego pokolenia według przestarzałych wzorców… Ona zaś z coraz większą wyrazistością spoglądała na klasę ze świadomością, że ważne decyzje dotyczące całego społeczeństwa będą podejmować właśnie ci trójkowi, ci szurający krzesłami, nadpobudliwi i roztrzepani. Nawet po ukończeniu szkoły będą zakrzykiwać tych piątkowych, przytomnych. Kiedyś broniła się, by ich tak klasyfikować, cyferkowo. Wręcz broniła się przed stawianiem ocen. Poświęcała całe godziny na oceny opisowe, dobierając przy tym jak najbardziej wspierające słownictwo.
Jednak rzeczywistość pełna ocen, sprawdzianów, niezapowiedzianych kartkówek i kreślenia zeszytów uczniowskich na czerwono przymuszała do odłożenia najnowszych badań z zakresu dydaktyki na półkę z książkami dla naiwnych dzieci, które wierzą w krasnoludki, wróżki oraz Świętego Mikołaja. Podobnie jak ona wierzyła, że dialog z uczniem, w pracę w ciszy, w motywację wypływającą z wewnątrz, i inne tego typu bajkowe stwory.
Comentarios
Publicar un comentario